Dlaczego mam taką ochotę pisać? I to nie ot tak sobie, tylko właśnie na blogu. Na blogu, którego pewnie nikt i tak nie będzie czytał. Bo przecież SEO, sreo itd., którym nie mam zamiaru się tutaj zajmować.

W każdym razie mam ochotę pisać, i czuję to nie po raz pierwszy. Chcę pisać o sprawach prostych, przyziemnych, ale i tych wzniosłych, zabarwionych pietyzmem. Tak naprawdę, jedno drugiego nie wyklucza - można pisać wzniośle o sprawach codziennych, a jednocześnie prosto o poważnych. I na odwrót. Osobiście zdarza mi się przejawiać pierwszą skłonność, być może dzięki nietypowej priorytetyzacji spraw.

W każdym razie, teraz siedzę w poniedziałkowy poranek, pijąc kawę ze śmietanką (z mlekiem) i miodem i piszę ten tekst. Pierwszy raz od dłuższego czasu czuję, że daję sobie kreatywną wolność. Jakże ja tęskniłam za tym stukaniem w klawisze, tworząc osobistą historię, za którą nikt nie będzie stawiał mi oceny w indeksie (tudzież systemie elektronicznym).

Jeszcze do niedawna obecność moich słów w internecie stresowała mnie. Że ktoś może je czytać, kiedy ja śpię. I dlatego zrezygnowałam z oficjalnego bloga, bo było to dla mnie nieprzyjemne. Jednak cały czas czuję, że mam ochotę coś pisać, a stary dobry zeszyt i długopis mi nie wystarczają. Zobaczymy.

Już pisząc dzisiaj te słowa, czuję pewną ulgę. Bo niektórzy ludzie mają tak, że pisanie jest po prostu zakodowane w ich wnętrzu, i bez tego czegoś im brakuje. Odczuwam właśnie coś takiego, i nie mam zamiaru usychać odmawiając sobie tej przyjemności.

Zobaczymy.

Kampania wrześniowa



Kiedyś myślałam, że to wstyd, wręcz ugodzenie w studencką dumę; że tylko obiboki przez to przechodzą; że na pewno będzie to źródłem stresu przez całe wakacje - których, w związku z tym, właściwie się nie ma. Oczywiście, może to tak wyglądać, jeśli podejdziemy do sprawy negatywnie, robiąc sobie wyrzuty i rozpamiętując, ile to jeszcze trzeba zrobić. Jednak wcale nie musi to tak wyglądać. Można przez cały proces przejść spokojnie, bez nadmiernego stresu i wysiłku, a nawet odnaleźć dobre strony takiej sytuacji lub czerpać z niej wręcz przyjemność. 

Zmień swoje nastawienie

Jest to, według mnie, element kluczowy i od niego zdecydowanie należy zacząć. Często, z powodu przykrych skojarzeń, każda myśl zbliżającym się egzaminie budzi uczucia takie jak lęk, żal i złość. To właśnie one najczęściej są powodem prokrastynacji, ze względu na swój destrukcyjny i blokujący charakter. Należy dodać, iż pochłaniają one duże ilości naszej energii, dlatego od samego myślenia o nauce czujemy się wypompowani. Do tego dochodzi przytłoczenie ilością materiału, który w naszych głowach urasta do monstrualnych wręcz rozmiarów. Niezwykle demotywujące jest również oraz poczucie porażki i beznadziei, które może towarzyszyć słowu poprawka. Wszystko to skumulowane prowadzi do unikania tematu, a wiadomo, że nauki w ten sposób nie ubywa. 

Dlatego, po pierwsze, doceń siebie za wszystkie inne zdane egzaminy. Po drugie, pomyśl, ile osób również przyjdzie na wrzesień - zdecydowanie nie jesteś jedyny! To normalna sprawa na studiach. Czy w ogóle jesteś studentem, jeśli choć raz nie pisałeś czegoś we wrześniu. Po trzecie (najtrudniejsze), potraktuj to jako okazję do prawdziwej nauki. Nie takiej po 5 godzin dziennie, ale też nie na zasadzie cały semestr w jedną noc. Kto wie, może nawet potraktujesz zdobywaną wiedzę jako interesującą, a być może przyda się ona w przyszłości.




Zacznij się uczyć DZISIAJ

Tak, wiem, to może być trudne. Najtrudniej jest jednak wykonać pierwszy krok, dlatego zrób go dzisiaj, a najlepiej TERAZ. Przestań na chwilę czytać ten tekst i poświęć kilka minut na przygotowanie do nauki - otwórz potrzebne materiały, wyjmij zeszyt do robienia notatek, stwórz plik w Wordzie. Ponadto, ustal, co potrzebujesz umieć na egzamin; możesz rozpisać sobie listę tematów. Oblicz, ile czasu dziennie potrzebujesz poświęcić na naukę, aby przerobić cały materiał. Jeśli wykonasz te czynności, to naprawdę jesteś już daleko (wiele osób nie zachodzi nawet tutaj). A jeśli choćby rzucisz okiem na pierwszy temat z listy, będzie to już ogromny sukces. Nie rób za dużo - chodzi o to, abyś miał poczucie, że już rozpocząłeś naukę. 


Kontynuuj


Przez następne dni staraj trzymać się wyznaczonego planu. Znajdź czas w ciągu dnia, który poświęcasz przygotowaniom. Ja na przykład robię to przy porannej kawie - to jest czas, kiedy sporządzam notatki, przeglądam materiał, czytam. Powoli, zagadnienie po zagadnieniu, nie śpiesząc się. Zajmuje mi to od pół do dwóch godzin, nie więcej. Wyrobiłam dniówkę, więc przez resztę dnia w ogóle nie muszę o tym myśleć. Świadomość, że niektórzy zostawią naukę na ostatnią chwilę, jest niezwykle motywująca. Nawet bez intensywnego wkuwania jestem i tak znacznie dalej niż oni (niczym w bajce o żółwiu i zającu). Po kilku dniach okazuje się, że przerobiłam więcej materiału, niż sama się spodziewałam. Jak to mówią, grosz do grosza :)

Po porady dotyczące efektywnej nauki koniecznie zajrzyjcie na bloga Blue Kangaroo - znajduje się tam m.in. profesjonalny poradnik sesyjny, jak i seria postów dotyczących przygotowania do egzaminów (merytorycznego jak i mentalnego).

Nagradzaj siebie


Kawałek dobrego ciasta, wyjście do kina lub na plażę, spotkanie ze znajomymi lub fajny film - sposobów jest mnóstwo. Doceń siebie za każdą wykonaną pracę. Naprawdę na to zasługujesz.




Zdaję sobie sprawę, że zmotywowanie się do nauki w wakacje, zwłaszcza przy obecnej pogodzie, może nie być łatwe. Jednak jest to zdecydowanie wykonalne, zwłaszcza kiedy materiał rozplanuje się tak, aby nie ślęczeć całymi godzinami nad książkami. 

Mam nadzieję, że ten post Wam choć troszkę pomoże i że unikniecie nadmiernego stresu związanego z egzaminem. Sama mam wrześniową poprawkę, więc powyższe słowa kieruję również do siebie. Mam nadzieję, że wszyscy zdamy, przy okazji ucząc się czegoś fajnego. Powodzenia!



Photo by Christin Hume on Unsplash


Photo by Green Chameleon on Unsplash
unsplash-logoGreen Chameleon

Placuszki bananowo-jagodowe (bez glutenu)


Wiem, że niektórzy nie przepadają za blogami o wszystkim i o niczym. Takimi, których autorzy nie mogą powstrzymać się przed wrzuceniem przepisu na naleśniki, pomimo że ich blog zdecydowanie nie jest kulinarny. Ba, czasami sama łapię się na takim podejściu - po co wrzuca tu jedzenie, skoro pisze o kosmetykach?! Zapominam wtedy, że bloger używa swojej witryny, aby dzielić się z innymi tym, co jemu samemu sprawia przyjemność lub jest w jakiś sposób dla niego ważne. Jako że sama obecnie skupiam się na dbaniu o siebie w różnych aspektach życia, tym również chcę się podzielić. A jedzenie zdecydowanie zalicza się do tych aspektów. 

Dlatego dzisiaj umieszczam tutaj pierwszy przepis (choć na jednym się pewnie nie skończy). Skoro na początek, to - śniadanie! Choć te placuszki świetnie nadają się również na lunch, podwieczorek, kolację, czy posiłek pod gwiazdami o 3 w nocy. Bez problemu mogą spożywać je osoby z nietolerancją glutenu. Najlepsze wychodzą smażone na maśle klarowanym, jednak z braku tegoż użyłam zwykłego Kujawskiego. Jako że same w sobie nie są zbyt słodkie, polecam podawać je np. z syropem klonowym. 




Składniki


  • 1.5 szkl miksu mąk bezglutenowych (np. ryżowej i kukurydzianej)
  • 1 dojrzały banan
  • 2 jajka
  • kilka łyżek jogurtu naturalnego
  • woda gazowana (do rozrzedzenia, w razie potrzeby)
  • 1-2 szkl. jagód
  • aromat waniliowy / cukier wanilinowy
  • kurkuma 
  • cynamon
  • tłuszcz do smażenia (np. masło klarowane, olej rzepakowy)
  • syrop klonowy, miód, bita śmietana lub inny ulubiony dodatek do podania


Przygotowanie

Suche składniki wymieszać dokładnie w misce, następnie dodać jajka, rozgniecionego banana i jogurt. Dolać odrobinę wody, zmiksować na jednolitą masę. W trakcie można rozgrzać tłuszcz na patelni. Do ciasta dodać umyte jagody i delikatnie wymieszać.
Smażyć placuszki po kilka minut z każdej strony. Układać na talerzu wyłożonym ręcznikiem papierowym, w celu odsączenia nadmiaru tłuszczu. Podawać z ulubionymi dodatkami.

Mam nadzieję, że przepis Wam się spodobał. Smacznego!




A Wy, lubicie placuszki (pewnie głupie pytanie, kto ich nie lubi)? W jakiej wersji je robicie?

Bezsilikonowa pielęgnacja włosów




Od jakiegoś czasu coraz bardziej zakochuję się w pielęgnacji bezsilikonowej - zarówno ciała, twarzy, jak i włosów. Zwłaszcza włosów. W przypadku skóry wykluczenie silikonów z diety wydaje się w 100% rozsądne - nie mają one innego zastosowania poza nadaniem pozornej miękkości skórze, jednocześnie ograniczając jej oddychanie oraz przenikanie do niej składników odżywczych. Jednak w kwestii włosów nie jest to aż tak oczywiste, ani tak proste. Tak jak w przypadku cery wystarczy że kupimy odpowiednie produkty tonik, krem i olejek, tak w kwestii włosów przeważnie wymaga to douczenia się w zakresie świadomej pielęgnacji - co może oczywiście przynieść jedynie korzyści dla naszych grzyw. 

Czym są silikony?

To krzemoorganiczne związki powstałe na skutek łączenia atomów krzemu oraz tlenu. W wyniku tego procesu tworzy się szkielet siloksanowy, umożliwiający oblepienie powierzchni, na którą jest nakładany.


Jest wiele rodzajów silikonów, w tym takie zmywalne wodą i odżywką. Ja jednak skupiam się na pielęgnacji zupełnie pozbawionej tych składników.

Jak rozpoznać je w składach kosmetyków?

Z końcówkami -methicone, -siloxane, -siloxysilicate. Dodatkowo Dimethiconol oraz składniki zaczynające się od PEG/PG/PPG.

Jak zmieni się nasza pielęgnacja?

Zaczynamy używać innych produktów, do mycia stosujemy delikatne szampony lub odżywki. Mocnych szamponów (z SLS lub SLES) używamy jedynie sporadycznie lub w ogóle. Zamiast serum silikonowego do włosów używamy czystego olejku, a żeby włosy były bardziej śliskie i lepiej się kręciły - np. gluta z siemienia lnianego.

Zanim jednak wprowadzimy nowy system pielęgnacyjny, należy dokładnie (najlepiej dwukrotnie) umyć całe włosy mocnym szamponem bez silikonów. Bardzo dobrze nadają się do tego szampony Naturia, Green Pharmacy lub mój ulubiony szampon nawilżający Alterra.

Zalety i wady pielęgnacji włosów bez silikonów

Jako że skóra głowy to również skóra, więc, tak samo jak nasza cera, bez silikonów lepiej oddycha, jednocześnie przyswajając więcej składników odżywczych (np. z wcierek). Wiąże się to z lepszym porostem oraz mniejszym ryzykiem wypadania włosów. Lepsza wchłanialność substancji odżywczych (protein, emolientów, humenktanów) następuje również na długości włosów, dzięki czemu są one lepiej odżywione i mocniejsze.

W przypadku włosów falowanych i kręconych, przeważnie następuje poprawa skrętu, wcześniej rozluźnionego obciążeniem silikonami. Nie ma tutaj również konieczności częstego stosowania mocnych detergentów (SLS, SLES itd.), co równa się łagodniejszej pielęgnacji, mniejszemu niszczeniu włosów i choćby mniejszemu wypłukiwaniu się koloru w przypadku włosów farbowanych.

Jeżeli chodzi o wady odstawienia silikonów, pierwszą i najważniejszą z nich jest znaczące ograniczenie produktów, których możemy używać. Jakby nie patrzeć, większość drogeryjnych szamponów i odżywek posiada te składniki, dlatego trzeba być wówczas uważnym, czytać składy itd. Co prowadzi do kolejnego utrudnienia (które jednak może znacząco zaprocentować w przyszłości), a mianowicie kwestii douczenia się w zakresie świadomej pielęgnacji włosów. Jest to kluczowe, aby dostarczyć włosom potrzebnych składników w odpowiednich ilościach.

Dodatkowo, silikony mają również właściwości termoochronne, dlatego ich brak może skutkować mniejszą ochroną w przypadku stylizacji włosów na gorąco (czego jednak i tak lepiej zbyt często nie robić).

Dlatego, przedstawiając wam przykładowy zestaw produktów, dbam nie tylko o to, aby kosmetyki nie zawierały silikonów, ale aby wszystkie elementy zaspokajały potrzeby włosowej diety.

Przykładowy zestaw produktów

Delikatny szampon lub odżywka myjąca

Szampon Tołpa Green, Vianek, Biolaven



Odżywki Kallos Color, Babuszka Agafia


Odżywka humektantowo-emolientowa

Seria garnier Hairfood - jak na razie wypróbowałam wersję bananową i według mnie jest genialna.

Odżywki Cien - dostępne w Lidlu, nadają się również do mycia.

Odżywka proteinowa

BingoSpa keratyna i spirulina




Cien keratyna i jedwab



Olej do olejowania

Z pestek winogron, lniany, oliwa z oliwek

Olejek do zabezpieczania końcówek (opcjonalnie, gdyż można użyć jednego z powyższych)

 Z pestek malin, z migdałów, z pestek moreli firmy Alterra





Wiem, że niektóre rzeczy mogą wydawać się początkowo nieco zagmatwane, dlatego w razie jakichkolwiek wątpliwości - pytajcie śmiało. Mam jednak nadzieję, że udało mi się do pewnego stopnia przekazać wiedzę dotyczącą pielęgnacji włosów bez silikonów, i że może niektórzy z Was będą mieli ochotę ją przetestować. A może już to zrobiliście? Dajcie znać :)





Źródła


Photo by Yoann Boyer on Unsplash
unsplash-logoYoann Boyer
https://www.clochee.com/silikony-w-kosmetykach

https://wwwlosy.pl/rodzaje-silikonow-lista/

A miało być tak pięknie...




…gdyby tylko nie ten jeden drobny szczegół, na myśl o którym żołądek mi się przewraca. Wręcz spędza mi to sen z powiek. Tak bardzo chciałam, aby wszystko było idealnie, tak się  starałam. A tu dupa. To znaczy, tak naprawdę wszystko jest dobrze, nawet świetnie. Ale jednak do dupy, ponieważ widzę i tak tylko ten jeden, mały błąd. Jest on winny zaburzenia perfekcji efektu końcowego, a to wręcz niedopuszczalne. Równie dobrze można wyrzucić wszystko go kosza.

***

Skupianie się wyłącznie na niedociągnięciach prowadzi do utraty wizji całokształtu. Który to, notabene, może być naprawdę dobry – a z całą pewnością lepszy, niż nam się wydaje. Skoro jakaś drobna wada zasługuje na użalanie się nad nią, to dlaczego ta większa dobra część nie miałaby zasługiwać na podziw, uznanie czy wręcz zachwyt? Często nie potrafimy patrzeć na różne aspekty danej sytuacji – skupiamy się na jednym, i to najlepiej tym najbardziej negatywnym. Fakt, jest to pewna reakcja obronna, będąca elementem systemu przetrwania. Ma za zadanie ochronić nas przed uniknięciem takiej samej sytuacji w przyszłości. Jednak rzadko kiedy to, co postrzegamy tak negatywnie, zagraża obecnie naszemu życiu. Dlatego miło by było pozbyć się tego mechanizmu lub chociaż go osłabić. Ponieważ w tej chwili to on utrudnia nam życie, zamiast je chronić.

Ja, na przykład, ostatnio obcięłam sobie włosy. Muszę przyznać, że zrobiłam to świetnie. Efekt przerósł wręcz moje oczekiwania. Włosy są zdrowsze, znacznie lepiej się układają, a mnie jest o niebo wygodniej. ALE jeden kosmyk, przez nieuwagę, obcięłam krócej niż jego odpowiednik po drugiej stronie twarzy. I co? Patrząc w lustro, nie widzę już pięknej nowej fryzury, tylko TEN JEDEN KOSMYCZEK, który za kilka miesięcy i tak będzie już dobrej długości. Wiem, że może wydać się to wam trywialne, jednak każda wariatka ma swojego kwiatka czy jak to tam się mówi, także please no judgement. Nawet taka sytuacja może wyzwolić myśli z rodzaju Znowu to zrobiłam? (to nie pierwszy raz), Trzeba było pomyśleć! czy nawet Ależ jestem głupia!. A to, co powinnam teraz robić, to siedzieć przed lustrem i podziwiać swoje dzieło. A potem o nim zapomnieć i iść prezentować je z dumą reszcie świata.

Od dziecka jesteśmy programowani, aby w sobie i swoim życiu doszukiwać się wad - o efektach własnej pracy nie wspominając. Oczywiście, wszystko to ma na celu uczenie się na błędach i wyciągnięcie wniosków, aby mów poprawić się w przyszłości… I coś w tym jest. Jednak zauważcie, że nawet w tych sformułowaniach uwaga zwracana jest na aspekt negatywny. A gdyby tak błędy zamienić na doświadczenia, a poprawę na zmianę? Kto mówi, że to, co zrobiliśmy, było w ogóle błędem? Może było po prostu jedną ze ścieżek, które mogliśmy obrać. Ścieżka ta mogła okazać się stroma i wyboiście, albo po prostu krajobraz nam się nie spodobał. Dlatego następnym razem wybierzemy inną. I nikt nie mówi, że idealną.

Jeżeli już miałabym myśleć w kategoriach popełniania błędów, to stwierdziłabym, że największy błąd, jaki do tej pory popełnialiśmy, to właśnie doszukiwanie się błędów w swoich działaniach. Z kolei najlepszy wniosek, jaki możemy z tego wyciągnąć, to taki, że lepiej patrzeć na całokształt swoich osiągnięć, niż jedną drobną – często niemal niewidoczną dla innych - rysę. Dobrze jest docenić siebie, a nierzadko i swoją odwagę, w dokonywaniu różnych rzeczy. I pamiętać, że nie zawsze wszystko da się skontrolować i wcale nie o to w życiu chodzi. Czasami to właśnie te błędy okazują się najlepszymi rzeczami, jakie nam się przytrafiły.

Jakie jest Wasze zdanie na ten temat? Może macie w zanadrzu historie, którymi chcielibyście się podzielić? Jestem bardzo ciekawa :)

Photo by Matteo Catanese on Unsplash


unsplash-logoMatteo Catanese

Na Dzień Psa



Kilka dni temu świat obchodził Dzień Psa. Z tej okazji media społecznościowe zasypywały nas zdjęciami i filmikami słodkich psiaków, hołubiąc ich rozkoszny charakter. Oczywiście sama przez długie lata byłam fanką psów i bardzo doceniam wszelkie inicjatywy promujące ich urok, jednak takie zwierzę to nie tylko pocieszna mordka i merdający ogon. To również codzienne spacery niezależnie od pogody, przenikliwe ujadanie na przechodniów lub gryzienie mebli i kapci. Dlatego dzisiaj chcę napisać o drugiej stronie medalu - tej, która skrywa zmęczenie, frustrację czy wręcz niechęć do zajmowania się pupilem. Być może nie brzmi to nazbyt przyjemnie, jednak wydaje mi się, że niewygodnym tematom lepiej się przyglądać, niż ich unikać. Dzięki temu, zamiast się dalej męczyć, możemy rozwiązać swoje issues, a nawet na nich skorzystać.


Zanim wezwiecie policję dla zwierząt, chcę zaznaczyć, iż moje psy mają z nami naprawdę dobrze - trzy spacery dziennie, świetna karma, przytulanie. Czasami atrakcja w postaci ogródka pod miastem, innym razem pyszna kosteczka. Życie mają w miarę możliwości urozmaicone. Nie jestem również jedynym podmiotem opiekuńczym, co znacząco ułatwia sprawę, jednak i tak głównym. Oczywiście, wzięcie psów było także i moją decyzją - jestem tego jak najbardziej świadoma. Jednak każdy człowiek może doznać kryzysu nawet na polu, które sam wybrał jako element swojego życia. Zwłaszcza, jeśli w owym życiu takich aspektów jest wiele, a pogodzenie ich ze sobą wymaga czasem nie lada wysiłku.

Z psami jest tak, że nie można o nich zapomnieć, nawet na jeden dzień (chyba że akurat są w ogródku u Cioci). Trzeba organizować swój plan dnia dookoła nich; rzadko kiedy można wyjść na cały dzień z domu, nie przejmując się maluchami. A nawet jeśli istnieje taka możliwość, i tak z tyłu głowy pozostaje świadomość ich obecności. Jest ona z jednej strony wspaniała, z drugiej potrafi zmęczyć od samego o tym myślenia.

Ponadto, należy pamiętać, iż pies, nawet najsłodszy, również może swoje niedociągnięcia - zwłaszcza w kwestii zachowania.  Oczywiście zależą one w dużej mierze od właściciela, jednak nie zawsze potrafimy sobie z nimi poradzić, nawet wkładając w to wiele starań. Moje psy (a szczególnie jeden z nich) pomimo grzeczności w domu, potrafią nieźle poświrować na dworze - włącznie z rzucaniem się na nogawki przechodniów. Ilość uwagi niezbędnej do zapanowania nad takimi odruchami potrafi nieźle wypompować człowieka z energii. Zwłaszcza, kiedy pod koniec dnia nie ma się jej już zbyt wiele.

Psy to też trochę niekończąca się historia. Powtarzalność tych samych czynności, oglądanie w kółko tych samych miejsc, bo przecież po dwóch konkretnych spacerach nie masz już siły jechać do parku na rower. To nie jest sprawa do załatwienia, tylko maraton, który pokonuje się każdego dnia po kawałeczku. Nikt nie da Ci nagrody za to, że wyjdziesz z psami o północy, nawet kiedy nie masz już się siły ruszać. Tak samo jak nikt nie daje orderu matkom zasuwającym 25 godzin na dobę przy swoich pociechach. Oczywiście skala sytuacji jest nieporównywalna, jednak bycie "psią mamą" daje choćby minimalny posmak macierzyństwa. 

Dzięki temu wiem, co to znaczy opiekować się inną istotą, być za nią odpowiedzialnym. Jednocześnie sama zaczynam doceniać swoje codzienne wysiłki, zaangażowanie oraz wytrwałość w realizacji podjętego zadania. Ponieważ, tak naprawdę, bardzo dobrze sobie z tym radzę (nawet jeśli czasami mnie to przytłacza).  

Niektórzy mogą stwierdzić, iż omawiane tutaj zagadnienie to drobnostka lub problem pierwszego świata. Jednak patrząc na ilość psów, które lądują na ulicach pod lasem, bo się znudziły, uważam, że zdecydowanie warto je poruszyć. Ponadto, jest to również dobra okazja dla mnie do szczerości z samą sobą. Powoli uczę się, że kiedy w moim życiu pojawia się coś niewygodnego, mogę na tym tak naprawdę skorzystać. Poprzyglądać się, zastanowić, wyciągnąć wnioski - dotyczące samej sytuacji jako takiej, jak i własnego podejścia do niej. W ten sposób rozpatruję jej zewnętrzne i wewnętrzne aspekty. Nauka z tego płynąca jest również cenna. Pokazuje choćby, że lepiej żyć bardziej w chwili obecnej, porzucając myślenie pt. ile jeszcze spacerów mnie czeka. Pozwala również na przeanalizowanie aspektów organizacyjnych danej sytuacji, umożliwiając podejmowanie decyzji ułatwiających życie w przyszłości.



Psy niesamowicie wzbogacają życie domowe, wprowadzają mnóstwo ciepła i miłości, łączą ludzi.


Należy jednak zdawać sobie sprawę z ilości pracy, jaka wiąże się z posiadaniem tych zwierząt.


Czym więcej osób do zajmowania się psem tym łatwiej zorganizować spacery (jednak nie zawsze ilość ludzi przekłada się ilość atencji dawanej zwierzakowi).



Ogródek OGROMNIE ułatwia sprawę - zwłaszcza w przypadku niewielkiego pieska.



Zanim się weźmie szczeniaka, można rozważyć dwie, z pewnością nie łatwe, ale ciekawe opcje: tymczasową pomoc dla psów przeznaczonych do adopcji (choć należy tutaj mieć pewną wiedzę co do opieki nad psem, i z pewnością nie jest to łatwy proces); wzięcie starszego psa ze schroniska - oczywiście dochodzą tutaj kwestie zdrowotne.

ZAWSZE polecę adopcję psa schroniskowego zamiast kupna szczeniaka - świadomość, jak bardzo odmieniło się jego życie, jest wynagrodzeniem za wszystkie trudy związane z opieką.




    Jak w przypadku wielu rzeczy, przyjemność z posiadania psów można łatwo zatracić w napięciu związanym z obowiązkami. Ciężko jest docenić elementy naszej codzienności, kiedy jesteśmy nimi po prostu wyczerpani. Jednak dobrze pamiętać, iż każde nowe doświadczenie nas wzbogaca, nawet jeśli w danej chwili odczuwamy dyskomfort czy wręcz bezsilność wobec niego. Konstruktywna konfrontacja przynosi nam jednak zdecydowanie więcej, niż unikanie tematu. Łapiemy wówczas dystans, niezbędny do poszerzenia naszej perspektywa, jak i świadomości. Dzięki temu znacznie łatwiej ustalić lepsze i gorsze strony danej sytuacji, a nawet znaleźć dla niej rozwiązanie. Nie mówiąc o docenieniu luksusowych momentów wolności, kiedy można zajmować się tylko i wyłącznie sobą :)


    A Wy, macie psy? Jak wygląda Wasza opieka nad nimi? Podzielcie się swoimi historiami. 



    Photo by Matt Nelson on Unsplash